Ilaria Tuti jako dziecko marzyła, żeby zostać fotografem, później skończyła ekonomię. Kocha morze, a mieszka w górach. Jej miłością zawsze było malarstwo, w wolnym czasie pracowała jako ilustratorka w wydawnictwie. Lubi powieści Donata Carrisiego. Na naszym rynku pojawił się rok temu I część cyklu o komisarz Teresie Battaglii pt „Kwiaty nad piekłem”, a ostatnio kolejna cześć pt. „Śpiąca nimfa”.
okładkowo
Śpiąca nimfa. Dzieło sztuki o magnetyzującym pięknie, namalowane przez młodego partyzanta w ostatnich dniach II wojny światowej. Obraz, który w czerwonym pigmencie na płótnie skrywa szokującą tajemnicę. Namalowano go bowiem krwią… z ludzkiego serca.
Tylko kim była ofiara?
Nie ma ciała, nie ma żadnych zeznań. Jedynie słaby ślad krwi. To on prowadzi komisarz Teresę Battaglię i jej podwładnego Massima Mariniego do doliny Resia, surowej krainy wśród gór w północno-wschodnich Włoszech.
Dolina i portret to jedyne tropy, na jakie mogą liczyć śledczy. Czerwony ślad prowadzi do kogoś bardzo zdeterminowanego, by ochronić sekret, którego strzeże…
Już po przeczytania I części („Kwiaty nad piekłem”) wiedziałam, że to jest bardzo, bardzo wyjątkowa proza, i tak jak nie lubię cykli książkowych, tak tu bardzo czekałam na kolejna powieść… I doczekałam się, do tego jakiej jakości, bo „Śpiąca Nimfa to „towar” najwyższej próby.
Wyliczając: świetna fabuła, wyraziste i bardzo złożone (także z empatii, jak się okazuje) postacie. Książka zaciekawia od samego początku, nie nuży, a i uwagę momentami trzeba skupiać mocno, bo wydarzenia dziejące się w różnym czasie i przestrzeni gęsto przeplatają i zazębiają ze sobą. Piękne wstawki dotyczące historii regionu w którym się dzieje, a także zaginionych, czy wymarłych ludów, dużo naprawdę dużo można się dowiedzieć nowego. Ja np. nie słyszałam nigdy o Rezjanach, a tu proszę… Do tego umiejętnie przewija się owo zamiłowanie autorki do sztuki – malarstwa. Tło obyczajowo-historyczne kunsztownie nakreślone. Rzadko zdarza się powieść tego gatunku, która jest tak przemyślana i szczegółowo dopracowana.
A finał, no cóż znów nie przewidziałam i znów zaskoczoną mnie zastał 🙂 bo w sumie to o to chodzi, prawda?
