1. Roślinne kuchnie świata – Dorota Jaworska (wyd. Marginesy) 2. Sennik praktyczny – Elwira Sowińska (wyd. RM)

  1. „Roślinne kuchnie świata” – Dorota Jaworska

Coś dla ciała i coś dla ducha (obie sfery muszą być w równowadze, to wiadomo nie od dziś i może dlatego zdecydowałam się na taki nietypowy wpis – podwójną recenzję. 
Pierwsza z książek to przepięknie ilustrowana „smakowitymi” zdjęciami książka o przepisach na roślinne dania z całego świata. Co prawda jestem „wszystkożerna” ale z wiekiem coraz bardziej skłaniam się ku lżejszej i bezmięsnej kuchni. 

W tej pozycji znajdziemy przepisy na dania roślinne, od dawien dawna obecne w kulturach i tradycji na różnych kontynentach, począwszy od dań współczesnych (fastfoodów) i nie tylko, aż po dania należące od wieków do kulinarnego mainstreamu. 
Autorka przemierzyła cały świat, by zmierzyć się z wyzwaniem pozyskania przepisów do tej książki.  Oprócz samych dań podkreśla ogromna różnorodność kultur. Nie ejst to zwykła książka  z przepisami, to idealna lektura dla tych, którzy oprócz zwiedzania zabytków delektują się też smakami z podróży. Brzmi smakowicie, prawda?

Wyd. MARGINESY

2. „Sennik praktyczny” – Elwira Sowińska

Mimo tego, że dziś już nikt (podobno) nie wierzy w sny – dawniej mawiało się „Sen mara, Bóg wiara”, w epoce zaawansowanych technologii tzw. język snów wciąż jest obecny w naszej kulturze. Sny to nie tylko „ciekawostki” czy z pozoru nieznaczące nocne „defragmentacje” mózgu. Sny to doskonałe narzędzie do samopoznania i rozwoju, do próby wytłumaczenia niewytłumaczalnego czasami straszne, czasami zabawne i niezrozumiałe. tego co nas otacza na co dzień. Od starożytności stanowiły wskazówki, jak żyć, wielu parało się tłumaczeniem snów i wróżbiarstwem, wielu czerpało ze snów inspirację, ostrzeżenie jak i pociechę w trudnych chwilach. 

Warto pochylić się nad snami (zwłaszcza własnymi), czerpać z obserwacji ale i wspomagać się książką choćby taką jak „Sennik praktyczny”, to wtedy (tak myślę)  zawsze trochę łatwiej żyć.  

Wydawnictwo RM

Błyski w mroku – Stacy Willingham

Stacy Willingham – zanim zadebiutowała literacko, pracowała jako copywriter dla różnych agencji marketingowych. Ukończyła dziennikarstwo w Georgii i magisterskie studia z literatury w Savannah. Obecnie mieszka w Charleston wraz z mężem Brittem i psem Mako. „Błyski w mroku” to jej debiutancka powieść, która zachwyciła czytelników i krytyków na całym świecie.

okładkowo
Gdy Chloe Davis miała dwanaście lat, w jej rodzinnym miasteczku na amerykańskim Głębokim Południu zaczęły znikać nastoletnie dziewczęta. Nim parne luizjańskie lato dobiegło końca, ojciec Chloe został zatrzymany w związku z zaginięciami, a cała ich dotąd szczęśliwa rodzina dosłownie rozpadła się na drobne kawałki.
Teraz, 20 lat później, Chloe pracuje jako psychoterapeutka i jest już prawie gotowa uznać, że jej życie wróciło na właściwe tory. Ale wystarczy jeden telefon od dziennikarza, który zadaje niewygodne pytania o przeszłość, aby koszmar ożył na nowo. Zbliża się 20 rocznica zaginięć, a Chloe będzie musiała zweryfikować, co wówczas było prawdą, a co jedynie wytworem dziecięcej wyobraźni. I jakie kształty tak naprawdę kryły się w mroku otaczającym jej rodzinny dom…

Nie ma to jak porządny (mega) klaustrofobiczny, bardzo mroczny i  jeszcze bardziej przytłaczający thriller. Na taki klimat powieści składają się choćby interesująca fabuła oraz momentami pełen przenośni i metafor wewnętrzny język bohaterki. Całość napisana niezwykle płynnie (wszystko dopracowane i przemyślane fabularnie), nie ma tzw. „wydumań”.
Jest za to mocno mocno o rodzinie o winie i karze, ale też o odkupieniu. 
„Błyski w mroku” Stacy Willingham od pierwszych akapitów wciąga w  zaściankową (moją ulubioną) atmosferę amerykańskiego Południa, to z pewnością rasowy thriller.
Jest też bardzo poruszająco, bardzo mocno emocjonalnie, nic tu nie jest czarno-białe. Ta książka nie pozostawia obojętnym. moc refleksji po zakończeniu lektury gwarantowana.

P.S. A ja już sięgam po kolejną książkę autorki.

Wyd. AGORA

Popłynę przed siebie jak rzeka – Shelley Read

Shelley Read – pochodzi z Kolorado w piątym pokoleniu. Mieszka w Elk Mountains i najlepiej czuje się na wysokim szczycie. Niemal trzydzieści lat była starszą wykładowczynią na Uniwersytecie Western Colorado, gdzie uczyła pisania, literaturoznawstwa. Ukończyła także studia pisarskie i literaturoznawcze na Uniwersytecie Denver oraz podyplomowe studium twórczego pisania na filadelfijskim Uniwersytecie Temple. Współpracuje z czasopismami „Crested Butte Magazine” i „Gunnison Valley Journal”.
„Popłynę przed siebie jak rzeka” to jej debiut powieściowy, przetłumaczony na ponad trzydzieści języków, sprzedano również prawa do jej ekranizacji.

okładkowo
Siedemnastoletnia Victoria Nash prowadzi gospodarstwo na rodzinnej farmie brzoskwiń w Kolorado i jest jedyną kobietą w rodzinie. Wilson Moon to młody włóczęga z tajemniczą przeszłością, wysiedlony z plemiennej ziemi i zdeterminowany, by żyć po swojemu.
Ich przypadkowe spotkanie w chłodny jesienny dzień 1948 roku odwraca bieg ich życia. Victoria ucieka w okoliczne góry, gdzie walczy o przetrwanie, nie wiedząc, co przyniesie jej przyszłość. Wraz ze zmianą pór roku zauważa zmiany także w sobie, odnajdując w pięknym, ale surowym krajobrazie siłę, aby żyć dalej i odbudować wszystko, co utraciła, nawet gdy rzeka Gunnison zatapia jej farmę i ukochany sad brzoskwiniowy.

Książki o dojrzewaniu nigdy nie są łatwe ani w pisaniu ani w odbiorze (jak samo dojrzewanie zresztą). Znajdziemy tu poruszonych wiele różnorodnych  tematów, będzie o odejściach i powrotach, o stracie i przebaczeniu (także tym sobie) no i o miłości (także matczynej). Powieść została napisana pięknym językiem, choć dość surowym momentami, to jednocześnie niezwykle ujmującym w odbiorze. 
 „Popłynę… ” jest przepiękna w swej prostocie i surowości. Niezwykle dopracowana nie tylko językowo ale i w fabularnych szczegółach. Po prostu chwyta za serce.

Nie jest to lektura do szybkiego czytania, raczej do rozsmakowania się w niej, tak jak w złocistych i dojrzałych brzoskwiniach. 

Wyd. Marginesy

Chłopki. Opowieść o naszych babkach – Joanna Kuciel-Frydryszak

Joanna Kuciel-Frydryszak jest absolwentką polonistyki we Wrocławiu, dziennikarką. Napisała szereg biografii m.in. Kazimiery Iłłakowiczówny „Iłła” – nominowanej do Nagrody im. Józefa Łukaszewicza, a także bestsellerowej, pierwszej w Polsce książki o polskich służących pt. „Służące do wszystkiego”, Jej najnowsza książka nosi tytuł „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. 

okładkowo
Autorka Służących do wszystkiego wraca do tematu wiejskich kobiet, ale tym razem to opowieść zza drugiej strony drzwi chłopskiej chałupy. Podczas, gdy Maryśki i Kaśki wyruszają do miast, by usługiwać w pańskich domach, na wsiach zostają ich siostry i matki: harujące od świtu do nocy gospodynie, folwarczne wyrobnice, mamki, dziewki pracujące w bogatszych gospodarstwach. Marzące o własnym łóżku, butach, szkole i o zostaniu panią. Modlące się o posag, byle „nie wyjść za dziada” i nie zostać wydane za morgi. Dzielące na czworo zapałki, by wyżywić rodzinę. Często analfabetki, bo „babom szkoły nie potrzeba”.

Mając pochodzenie robotniczo-chłopskie (bardziej nawet chłopskie niż robotnicze) nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie. Dziś w dobie wszelakich udogodnień, ulepszeń itd. często zapominamy jak kiedyś bywało ciężko, zwłaszcza na wsiach, co to był znój od świtu do nocy, jak to było na przednówku… 
Książka „Chłopki” jest tym bardziej istotna, ważna, ponieważ obala między innymi wiele z mitów dotyczących chłopstwa (zwłaszcza dawnej wsi).
Nie raz czytając zrobimy wielkie oczy na to jak ciężko było przetrwać głód, choroby i dożyć jako takiej starości, będąc jednocześnie uwikłanym w ówczesną obyczajowość, czy plątaninę przesądów. 
A walkę, jakże cichą i nie na pokaz prowadziły właśnie kobiety – chłopki, lektura jest swoisty hołdem im oddanym. To pewne.

Myślę, też, że aby poznać  i zrozumieć dzisiejsze matki, babki czy prababki trzeba cofnąć się w tamte czasy, choćby za sprawą tej książki. Polecam.

Wyd. Marginesy

Altruiści – Andrew Ridker

Andrew Ridker to autor z rocznika 1991. Jego teksty ukazywały się m.in. w „The New York Times Magazine”, „The Paris Review Daily”, „Guernice” i wielu innych. Jest redaktorem Privacy Policy: The Anthology of Surveillance Poetics. Jest także laureatem wielu nagród. „Altruiści” to jego pierwsza powieść, która została wydana na naszym rynku.

okładkowo
Arthur Alter ma kłopoty. Jest średnio opłacanym profesorem w college’u na Środkowym Zachodzie, nie stać go na kredyt hipoteczny, irytuje swoją znacznie młodszą dziewczynę, a jego syn i córka nie chcą z nim rozmawiać. No i jeszcze pieniądze – mała fortuna, którą jego zmarła żona Francine trzymała w tajemnicy i którą zapisała wyłącznie ich dzieciom. (…)
Artur pod pozorem pojednania zaprasza ich do siebie. Ale robiąc to, otwiera puszkę Pandory z odwiecznymi urazami i dawno pogrzebanymi wspomnieniami – wspomnieniami krążącymi wokół Francine: osoby, której życie może być kluczem do trzymania rodziny razem.
Altruiści – rozgrywający się w Nowym Jorku, Paryżu, Bostonie, St. Louis i na małej pustynnej placówce w Zimbabwe – to mrocznie zabawna (i czuła) saga rodzinna, która zderza różnicę pokoleń. To powieść o pieniądzach, przywilejach, polityce, kulturze uniwersyteckiej, randkach, wiejskich warunkach sanitarnych, niewierności, perypetiach, amerykańskim przemyśle piwnym i tym, co to znaczy być „dobrym człowiekiem”.

Jedno co można na pewno powiedzieć o tej książce, to, że jest nieprzewidywalna, momentami dość nierówna ale bardzo interesująca. Uwagę czytelnika skupia już od samego początku. Oczywiście mamy tu różne zawirowania fabuły, i mieszaninę wątków, co czyni ją jeszcze ciekawszą. 
Warto tak naprawdę czytać ją ciągiem, mniejsze ryzyko zagubienia się w treści, no i łatwiej wszystko sobie poukładać fabularnie w głowie. 
Spraw i tematów, którymi autor żongluje mamy tu sporo: ambicje, władzę, niewierności, różnice międzypokoleniowe… po prostu jak to w każdej rodzinie, z którą najlepiej wychodzi się na fotografii (choć dobrze jest stać w środku, aby nie odcięli).

Książka rzeczywiście jest zabawna, czuła, a momentami też smutna. 
Po prostu o życiu, moim zdaniem zdecydowanie warto, bo i do refleksji…

Wyd. Marginesy 

Wiosenne wody – Ernest Hemingway

Ernest Hemingway pisarz, dziennikarz, sportowiec, myśliwy. Urodził się w Chicago, jako drugie z szóstki dzieci. Walczył na Włoskim froncie, gdzie został ciężko ranny, te doświadczenia posłużyły za inspirację dla jego powieści „Pożegnanie z bronią”. W 1922 był reporterem w czasie wojny grecko-tureckiej. Osiadł w Paryżu i poświęcił się pisaniu. „Jego styl był zwięzły, pozbawiony ozdobników, rzadko korzystający ze zdań złożonych. To ekonomiczne wykorzystanie języka wywarło silny wpływ na literaturę XX wieku.” Uwielbiał polowania i walki byków, kochał koty, dla których specjalnie podobno kupił krowę. W 1954 literacką Nagrodę Nobla. W 1961 roku popełnił samobójstwo.

okładkowo
Pełna humoru satyra jednego z największych amerykańskich pisarzy XX wieku. Północne Michigan. Dwóch pracowników fabryki pomp – weteran pierwszej wojny światowej Yogi Johnson i pisarz Scripps O’Neill – szuka idealnej kobiety, choć każdy na swój sposób. O’Neill wyrusza z rodzinnego miasta i trafia do Petoskey. W tamtejszej jadłodajni zaprzyjaźnia się z kelnerką Dianą i natychmiast prosi ją o rękę. Diana próbuje zaimponować ukochanemu, czytając książki z list „New York Timesa„ i modne czasopisma, ale uczucia O’Neilla są płoche i daje się on oczarować innej kelnerce, Mandy, która jak z rękawa sypie literackimi (prawdopodobnie zmyślonymi) anegdotami. Z kolei Yogi Johnson cierpi, ponieważ po powrocie z frontu w ogóle nie pożąda kobiety. Czy w końcu spotka taką, która wyleczy go z impotencji?

Przyznam się, ze od czasów szkoły i lektur nie czytałam nic Hemingwaya, wiem wstydzić się trzeba. Tym bardziej zaskoczyła mnie nie sam tytuł, ale rodzaj – satyra, którą popełnił. Wydawało mi się że nie pisał takich „rzeczy”. A tu proszę autor nie tylko pisze swoim plastycznym i wnikliwym  „obserwacyjnym” językiem, ale też dostrzega bardzo celnie „portretuje” wiele spraw oraz zawiłości ludzkiego żywota.
Ironiczne spostrzeżenia są niezwykle trafne i po prostu zabawne.

Podobnie miałam z czytaniem Książek W. Goldinga, tak poważnego a jednak mającego w swoim dorobku również satyrę np. „Papierowi ludzie”

Myślę, że warto „odkurzyć” sobie książki Ernesta Hemingwaya (choćby te nieczytane) zwłaszcza jeśli są opatrzone tak rzetelnym posłowiem, jak to Adama Pluszki. 


Wyd. Marginesy

Mężczyzna imieniem Ove – Fredrik Backman

Fredrik Backaman to szwedzki dziennikarz, bloger oraz pisarz. Przez wiele lat współpracował z wieloma czasopismami i gazetami. W 2012 roku ukazał się jego książkowy debiut (bestselerowy, jak się okazało). Tym razem w nowym wydaniu zaprezentowało go wydawnictwo Marginesy. Sam autor obiecał swoim czytelnikom jedną książkę rocznie i póki co narazie słowa dotrzymuje 🙂

okładkowo
Na pierwszy rzut oka Ove wydaje się najbardziej gburowatym człowiekiem na świecie, zrzędą z żelaznymi zasadami, bezwzględną rutyną i skłonnością do wpadania w złość. Ludzie sądzą, że jest zgorzkniały, a on uważa, że otaczają go idioci. Uporządkowany i samotny świat Ovego zaczyna trząść się w posadach pewnego listopadowego popołudnia wraz z pojawieniem się nowych sąsiadów – gadatliwej młodej pary z dwiema niesfornymi córkami – którzy oznajmiają swoje przybycie, niszcząc Ovemu skrzynkę na listy podczas parkowania samochodu z przyczepą. Dalsze wydarzenia tworzą ciepłą opowieść o zaniedbanych kotach, nieprawdopodobnych przyjaźniach i nieoczekiwanym wywróceniu wszystkiego do góry nogami.

Lubię takie książki, takie które szczypią od środka i chwytają za serce. Co prawda sam tytuł „mignął” mi już kilka lat temu, ale się jakoś nie składało, aby przeczytać.
Backman bardzo „fajnie” pisze – dość oszczędnie w słowach a jednocześnie nie zwykle bogato znaczeniowo. To jak w tej cichej wodzie, która niepostrzeżenie, a jednak brzegi rwie.
Nie byłoby też tak dobrej lektury bez humoru, tego sytuacyjnego rzecz jasna, o… tak tu się dzieje. I wzruszenia do łez z rzeczy ważnych i poważnych, smutnych i bardziej smutnych. 
Jedna z piękniejszych i mądrzejszych książek jakie ostatnio zdarzyło mi się przeczytać. 

Filmu co prawda jeszcze nie widziałam, ale zamierza niebawem (bo jest z moim ulubieńcem Tomem Hanksem). No i poza tym kolejne książki tego autora czekają.

Wyd. MARGINESY

Lekcje chemii – Bonnie Garmus

Bonnie Garmus jest copywriterka i dyrektorka kreatywną z bogatym doświadczeniem m.in. na polach techniki, medycyny czy edukacji. Lubi pływać na otwartych akwenach, jest wioślarką i matką dwóch (podobno) mocno niewiarygodnych córek. Z urodzenia Kalifornijka, do niedawna z Seattle, mieszka obecnie w Londynie z mężem i psem imieniem Dziewięćdziesiąt Dziewięć.

okładkowo
Elizabeth Zott jest chemiczką i kobietą daleką od przeciętności. Byłaby zresztą gotowa jako pierwsza wytknąć rozmówcy, że coś takiego jak „przeciętna kobieta” nie istnieje. Ale jest połowa lat 50. i jej koledzy z całkowicie męskoosobowego zespołu naukowców w Instytucie Badawczym Hastings prezentują bardzo nienaukowe podejście do kwestii równouprawnienia płci. Wszyscy z wyjątkiem jednego: to Calvin Evans, nominowany do Nagrody Nobla i słynący z pamiętliwości samotny geniusz, który zakochuje w umyśle Elizabeth. Co skutkuje autentyczną chemią. Tyle że, podobnie jak w przypadku nauki, życie bywa nieprzewidywalne. Dlatego parę lat później Elizabeth Zott jest nie tylko samotną matką, ale i – dość niechętnie – gwiazdą kulinarnego programu numer jeden całej Ameryki: Kolacji o szóstej. (…) W miarę jednak jak rosną zastępy jej sympatyków, rośnie też grupa niezadowolonych. Okazuje się bowiem, że Elizabeth nie uczy kobiet po prostu gotować, robi znacznie więcej; ośmiela je do zmiany status quo.

Uwielbiam takie powieści, gdzie jest śmiech i łzy, a czasami też śmiech przez łzy, tak pisze fenomenalna Fannie Flag i tutaj pierwsze skojarzenie z jej prozą, po przeczytaniu „Lekcji chemii”.
Poza tym proza Bonnie Garmus jest niezwykle przenikliwa z mnóstwem trafnych spostrzeżeń.
Książka należy na pewno do tych „ku pokrzepieniu” i dających nadzieję w trudniejszy czas. Z dynamiczną akcją, świetną galerią postaci z główną bohaterką na czele oraz inspirującym poczuciem humoru, zawładnie wami na dobre. 
Dawno nie czytałam tak dobrej prozy, to rozrywka, pociecha i mnóstwo tematów do „rozkminiania” w głowie. Świetna.
Więc zróbcie sobie dobrą kawę i do czytania.

Wyd. Marginesy



Zielone światła – Matthew McConaughey

Matthew Mcconaughey to nie tylko amerykański aktor, reżyser, scenarzysta oraz producent filmowy i zwycięzca Academy Awards. To przede wszystkim mąż, ojciec trójki dzieci, syn i brat. Samozwańczo mianował się gawędziarzem. Lubi ciężko fizycznie popracować ale stawia też pierwsze kroki w byciu dyrygentem. „Zielone światła” to jego autobiografia, choć opisana w sposób nietypowy opisane.

okładkowo
Nagrodzony Oscarem aktor z chwilami szokującą szczerością mówi o sobie i pełnym zwrotów akcji życiu. Opowiada o przemocy w dzieciństwie, barwnej rodzinie, wychowaniu w głębokim Teksasie, pierwszych rolach filmowych i mozolnym pięciu się na szczyt kariery. Życie porwało go ze Stanów do Australii, gdzie spędził rok w bardzo dziwnym domu, do Mali, gdzie w wiosce Dogonów musiał zmierzyć się z zapaśniczym czempionem, i do Peru, gdzie pływał w Amazonce. W czasie tych podróży wiele przeżył i jeszcze więcej pojął. W Zielonych światłach dzieli się więc mądrością i uczy, jak czerpać z życia więcej satysfakcji. Te autentyczne i zaskakujące wspomnienia zachęcają do przyjrzenia się także sobie: do sięgnięcia w przeszłość, do refleksji i zadumy, a także do wyjścia na zewnątrz – przeżycia przygody, podejmowania ryzyka i szukania marzeń. Do wyruszenia w drogę, która pomoże nam zrozumieć siebie i to, co nas otacza.

Bez wątpienia ten aktor to człowiek renesansu i nietuzinkowy artysta. Jego autobiografia „Zielone światła” jest niezwykła, duchowa wręcz mistyczna (tak też o niej inni recenzenci pisali). A poza tym aktora podziwiam, uwielbiając go od lat. Tak zupełnie szczerze, to nie podejrzewałam MM ani o powagę w życiu prywatnym, ani o tak głębokie do tego życia podejście, choć elokwencji i swady nie sposób autorowi odmówić. Zmyliły mnie pewnie, te wszystkie komedie z jego udziałem 🙂

Wracając do książki, napisana niezwykle oryginalnie, bez póz i zadęcia. Tu na pierwszym miejscu postawiono prostotę, pokorę i wiarę w to że wszystko zależy od nas, niejednokrotnie od dosłownej ciężkiej fizycznej pracy naszych własnych rąk, aż do przysłowiowych siódmych potów.
Wersja papierowa jest po prostu śliczna, tyle w niej zieloności, różnych rodzajów pisma nawet odręcznego, zdjęć… itp, itd.
Nie wiem, czy on jeszcze będzie pisał, mam nadzieję, że tak, bo już czekam niecierpliwie. 

Zachęcam i zapewniam, ze nudą tu nie powieje na żadnej ze stron.


Wyd. Marginesy 

Diamentowy Plac – Mercè Rodoreda

Mercè Rodoreda – to jedna z najwybitniejszych pisarek katalońskich XX wieku. Po hiszpańskiej wojnie domowej przebywała na emigracji we Francji, a od 1954 w Szwajcarii. Do domu powróciła w 1979. W 1980 otrzymała nagrodę Premi d’Honor de les Lletres Catalanes jako wyraz uznania dla całego dorobku pisarskiego. Jej powieśći porównywane są do twórczości Virginii Woolf. Głównymi bohaterkami czyni kobiety, a jej styl narracji – poetycki, symboliczny i oryginalny – inspiruje wielu współcześniejszych pisarzy.

okładkowo
Rok 1930, Barcelona. Piękna Natàlia zostaje poproszona do tańca przez Quimeta. Pewny siebie młodzieniec oświadcza, że w ciągu roku się z nią ożeni. I dopina swego. Nazywa ją czule Colometą – Gołąbką – i kocha dziwną, egoistyczną miłością. Tymczasem przyszłość w pochłoniętej wojną Hiszpanii staje się coraz bardziej niepewna. Zaborczy i nieco dziecinny Quimet wpada na coraz to nowe pomysły zarobkowania, aż w końcu zaczyna hodować gołębie. Kiedy biznes upada, wyrusza na front. Natàlia z dwójką dzieci stara się przeżyć. Haruje dzień i noc i powoli traci wiarę w lepsze jutro. Szczęście się jednak do niej uśmiechnie.

„Diamentowy Plac” to powoli rozwijająca się ale też wymagająca uważności powieść, zdecydowanie nie do „łykania”, a bardziej do niespiesznej degustacji.  Akcja zaczyna się kilka lat przed wybuchem II Wojny światowej. Dramatyczne wydarzenia przeplatają się tutaj z miłością, ale i z traumą
oraz rozmyślaniami natury filozoficznej. 
Główna bohaterka wręcz na „naszych oczach” przemienia się z młodej, niewinnej i naiwnej dziewczyny w dojrzałą, doświadczoną przez życie ale już dojrzałą emocjonalnie kobietę. 

Wojna domowa w Hiszpanii, to temat może nie tyle pomijany, co trochę zapomniany i niezbyt znany szerszemu odbiorcy (poza Hiszpanią oczywiście), warto więc choćby przez tę powieść poznać trudne i dramatyczne realia tamtego czasu. 

A zakończenie, no cóż przeczytajcie sami i dajcie się „zaskoczyć”, bo warto.

Wyd. MARGINESY