Ogród nad brzegiem morza – Merce Rodoreda

Mercè Rodoreda – to jedna z najwybitniejszych pisarek katalońskich XX wieku. Po wojnie domowej przebywała we Francji, a od 1954 w Szwajcarii. Do Hiszpanii powróciła w 1979. W 1980 otrzymała nagrodę Premi d’Honor de les Lletres Catalanes jako wyraz uznania dla całego dorobku pisarskiego. Jej powieści porównywane są do twórczości Virginii Woolf. Głównymi bohaterkami czyni kobiety, a jej styl narracji – poetycki, symboliczny i oryginalny – inspiruje wielu pisarzy.

okładkowo
Stary ogrodnik mieszkający na tyłach posiadłości obserwuje życie bogatej rodziny w willi nad morzem. Co roku na wiosnę dom ożywa, zjeżdżają się gospodarze i służba. Kwitną latami pielęgnowane rabaty, zaczynają się ekstrawaganckie przyjęcia, zdarzają się romanse i prawdziwe miłości, zaś piękno ogrodu zdaje się oferować wszystkim raj na ziemi. Mieszkańcy i goście pływają w morzu, piją, dokuczają sobie i świetnie się bawią. Gdy któregoś dnia pojawia się nowy sąsiad i rozpoczyna się budowa jeszcze bardziej okazałej willi, wraz z nim odżywa przeszłość, na co nikt nie był gotowy. Beztroskę burzy brutalna rzeczywistość, która nie omija nikogo: ani bogatych, ani biednych, ani panów, ani sług.

„Ogród nad brzegiem morza” to powieść o miejscu, gdzie przyroda i ludzka historia splatają się w całość. Opowiada o poszukiwaniu sensu życia, miłości i skomplikowanych relacjach międzyludzkich.

Główny bohater (ogrodnik), zmaga się z osobistymi kryzysami i pragnie odnaleźć swoje miejsce w świecie, a ogród, którym się opiekuje symbolizuje nie tylko piękno natury, ale także proces przemiany i odrodzenia.
Rodoreda znakomicie oddaje klimat, do tego stopnia, że wręcz możemy poczuć zapachy i usłyszeć dźwięki opisywanych miejsc.

Całość jest bardzo poetycka i głęboka, naturalna i pełne życia, a postacie bliskie czytelnikowi. Pojawiają się tu tematy, takie jak miłość, strata, pamięć i nasze relacje z naturą. To nie tylko historia o osobistych zmaganiach, ale także refleksja nad tym, jak otaczający nas świat wpływa na nasze życie i decyzje.
Naprawdę piękna i wzruszająca lektura.

Wyd. MARGINESY

Wygon – Amy Liptrot

Amy Liptrot dorastała na farmie na Orkadach i studiowała na Uniwersytecie w Edynburgu. Przez dziesięć lat mieszkała w Londynie, (borykała się tez z uzależnieniem do alkoholu i narkotyków). Po utracie pracy, domu i chłopaka z powodu alkoholizmu, wróciła na Orkady, aby się zmienić. Swoje doświadczenia opisała w książce, (Wygon), opublikowanej w 2016 roku. Urodziła dziecko w grudniu 2018 roku. Od 2019 roku Liptrot nie pije alkoholu.

okładkowo
Trzydziestoletnia Amy wraca na rodzinne Orkady – wyspy u wybrzeży Szkocji, z których desperacko pragnęła uciec. Pokiereszowana przez nałóg, próbuje znaleźć choć tymczasową stabilizację i nauczyć się żyć bez alkoholu. Jej droga do zdrowienia prowadzi między innymi przez kontakt z dziką przyrodą: na wyspach pracuje dla Królewskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, pomaga ojcu w opiece nad stadem owiec, tropi zorzę polarną, pływa w lodowatym morzu i zmaga się z gwałtownym wiatrem. W swoich wspomnieniach autorka uważnie przygląda się otoczeniu, ale także sobie, a naprawienie więzi z miejscem, z którego pochodzi, okazuje się kluczem do zrozumienia tego, co dla niej ważne. Jej liryczna, introspektywna proza, głęboko osadzona w brytyjskiej tradycji pisania o naturze, z obezwładniającą szczerością zdaje relację z rekonwalescencji. Liptrot otwarcie pisze o trudach pozostawiana w trzeźwości, o tym, jak ciężko pogodzić się z utartą dawnego stylu życia i kontynuować walkę z kompulsywną naturą. Czasem ze spokojem, a czasem z frustracją obserwuje powracające destrukcyjne impulsy i stara się zbudować swoje życie na nowo.

„Wygon” jest z rodzaju tych książek, których szczerość wręcz nokautuje  odbiorcę. W tym wypadku temat jeszcze bardziej trudny, bo dotyczący alkoholizmu (i wychodzenia z niego). Orkady, są dla autorki nie tylko rodzinnymi stronami ale po prostu „odwykówką”, gdzie konfrontuje swoje demony przeszłości, z teraźniejszością – tzw. nowym życiem.  

Liptrot bardzo wnikliwie (wrażliwie) ukazuje  „powrót do normalności”, w którym bez upiększeń opisuje zmagania z uzależnieniem. Alkoholizm jawi się tutaj, jako niezwykle trudny przeciwnik, z którym trzeba się zmierzyć, aby przeżyć. Są tu momenty zwątpienia i zagubienia, potykania się i podnoszenia na nowo.

Surowy obraz rzeczywistości łagodzą piękne opisy ukochanych wysp.  Przyroda tutaj nie tylko daje ukojenie, lecz także staje się kluczem do samo uzdrowienia i odnalezienia siebie.

A to zawsze daje nadzieję…

Wyd. MARGINESY

Ludzie, którzy sieją w śniegu

Tina Harnesk (ur. 1984) na co dzień pracuje jako bibliotekarka. Mieszka z mężem i dziećmi niedaleko Arvidsjaur (w górach północnej Szwecji). „Ludzie, którzy sieją w śniegu” to jej literacki debiut.

okładkowo
Osiemdziesięciopięcioletnia Saamka Máriddja mieszka na dalekiej północy Szwecji ze swoim mężem Bierą. Po latach spędzonych tylko we dwoje kobieta pragnie odnaleźć siostrzeńca męża. Kilkuletni chłopiec o imieniu Heaika-Joná, którego wychowywali jak syna, został im odebrany z dnia na dzień. Jedyną osobą, której Máriddja może się zwierzyć ze swojego pragnienia, jest „Sire”, operatorka centrali w nowym aparacie telefonicznym. Z pomocą Sire Máriddja obmyśla plan poszukiwań.
Kaj i Mimmi osiedlają się w Norrbotten, gdzie mają nadzieję zapuścić korzenie. Oprócz pudeł po przeprowadzce Kaj musi rozpakować także pamiątki po niedawno zmarłej matkce, których pochodzenia nie zna i nie rozumie. Wkrótce w ich nowym domu coraz więcej czasu spędza ośmioletni sąsiad, Johánás. Nigdzie nie widać jednak jego rodziców. Czy pod wpływem obecności chłopca Mimmi odważy się poprosić Kaja o to, za czym tęskni najbardziej? Bo saamska legenda głosi, że niczego nie należy nazywać po imieniu – w przeciwnym razie łatwo można wszystko stracić.
Tina Harnesk w cudowny sposób splata losy swoich bohaterów. Ciepło i z dużą dozą humoru opowiada o pełnym magii świecie Saamów, ale także o trudnej historii przesiedleń, która wpłynęła na życie rdzennych mieszkańców Północy i ich potomków.

Wielu porównuje tę książkę do „Mężczyzny imieniem Ove” (Backmana).
Po przeczytaniu i ja jestem skłonna do takiej opinii. Całość została po prostu pięknie napisana, bardzo plastycznym i poetyckim językiem. To o czym czytamy, mamy od razu przed oczami. Podczas tej literackiej podróży nic się nie dłuży ani nie zgrzyta…
Zawsze miałam słabość do historii Saamów ich wierzeń, zwyczajów itp, która mnie ciekawiła, dlatego czytało mi się podwójnie ciekawie.  
Bohaterowie świetnie wykreowani, bardzo prawdziwi.
Dwie perspektywy narracji, czynią powieść jeszcze bardziej interesującą. 
Książka z gatunku tych pięknych i choć nie lubię tego słowa to „nieodkładalnych”. Konieczne!

Wyd. MARGINESY

Prawda i tylko prawda – Stefan Ahnhem

Stefan Ahnhem od ponad dwóch dekad pracuje jako scenarzysta telewizyjny i filmowy. Jest autorem scenariuszy do najpopularniejszych szwedzkich seriali kryminalnych, m.in. tych o Kurcie Wallanderze. Zadebiutował „Ofiarą bez twarzy”, do wydania której prawa sprzedano aż do dwunastu krajów. W przygotowaniu kolejne części zmagań Fabiana Riska z przestępczością. 

okładkowo
Wszystko, co oczywiste, jest fasadą Carl i Helene przeżywają kryzys w związku i wierzą, że długie wakacje z dala od sztokholmskiego zgiełku pomogą im na nowo się odnaleźć. Dlatego zamieniają się domami z parą z Kalifornii – Scarlett i Adamem – która przygotowuje się do wyjazdu do Szwecji, gdzie mężczyzna będzie miał wystawę. Jednak gdy tylko docierają do Santa Cruz, rozpoczyna się seria dziwnych wydarzeń. Czy Carlowi szwankuje pamięć, czy dom na zdjęciach wyglądał zupełnie inaczej? Czy ktoś naprawdę stuka nocą w rury grzewcze, czy to tylko koszmarne omamy? Co robi para w ich szwedzkim domu – i dlaczego ktoś wyłączył zainstalowane przez Carla kamery? Oraz czy Scarlett coś sobie wyobraża, czy też Helene naprawdę zostawiła jej tajną wiadomość w garderobie?
Mnożą się pytania – w końcu nikt nie ma odwagi uwierzyć własnym oczom. Gdy elementy układanki łączą się w całość, staje się jasne, że marzenia i fantazje mogą zostać obrócone przeciwko nam. I że wszystkim byłoby lepiej, gdyby wyznali prawdę. I tylko prawdę.

Jak na dobry thriller psychologiczny przystało, akcja od początku trzyma w napięciu, choć powoli przechodzi w „gęsty” kryminał. Co prawda sam pomysł na fabułę nieźle pokręcony, ale w odbiorze całości zupełnie nie wadzi. Tym bardziej jest ciekawie, ze autor sprawnie myli tropy i nie da się za bardzo niczego przewidzieć – a to lubię w powieściach chyba najbardziej. 
Wzajemne relacje pary ciekawie ujęte a zakończenie… no cóż przekonajcie się sami.

Wyd. MARGINESY

Astrid – Susanne Lieder

Susanne Lieder – dorastała w pobliżu Bad Oeynhausen, a obecnie mieszka z rodziną na południe od Bremy. Od 2012 roku pracuje na pełny etat jako pisarka, realizując swoje dziecięce marzenie. Pisze kryminały, powieści historyczne i biograficzne. Jej książki przetłumaczono na ponad dziesięć języków.

okładkowo
Poruszająca opowieść o pisarce, która swoimi książkami uszczęśliwiła pokolenia młodych czytelników. Rok 1929. Młoda Astrid z trudem łączy rolę samotnej matki z pracą zawodową. Jest jednak gotowa na każde poświęcenie, by stworzyć synowi Lassemu bezpieczny i kochający dom. Powściągliwa i skryta dziewczyna stopniowo otwiera się na przyjaźń poznanej w pracy Ingrid, a wkrótce postanawia obdarzyć zaufaniem także okazującego jej szczególne względy Sturego, i to on okaże się tym, który spełni jej marzenie o założeniu szczęśliwej rodziny.
Najbliżsi zawsze byli dla Astrid najważniejsi i to właśnie z miłości do dzieci, którym opowiadała historie na dobranoc, zrodziło się jej pisarstwo. Niegasnąca radość życia i nieskrępowana wyobraźnia pozwoliły jej wykreować niezapomniane postaci: Pipi Pończoszankę, Kallego Blomkvista, Karlssona z Dachu czy wesołą gromadkę dzieci z Bullerbyn. Choć droga do sławy nie była łatwa, walczyła o swoje opowieści, nie tracąc wiary w to, że gdy ujrzą światło dzienne, na zawsze zapiszą się w sercach czytelników. Astrid była bystra i miała cudownie sarkastyczne poczucie humoru. Fabularna opowieść o niej pozwala poznać zarówno jej pogodę ducha, jak i melancholię.

Astrid Lindgren uwielbiana autorka dzieciństwa wielu z nas , mama Muminków, kreatorka Buki, do tego autorka „Dzieci z Bullerbyn, czy przygód Pippi oraz Emila ze Smalandii.

Książki jej autorstwa ciężko po prostu zliczyć. Przez lata doczekała się wielu biografii, bo i była nader wdzięcznym oraz ciekawym (obiektem) do ich pisania. 
Myśl, że ta zbeletryzowana biografia Astrid Lindgren, wielu fanom jej pisarstwa przypadnie do gustu, zwłaszcza wszystkim tym, którzy tak jak ja nie lubią „suchych faktów”.
Znajdziemy tu mnóstwo wzruszeń, zabawy, humoru ale i zadumań nad ludzkim losem, nad przeciwnościami, które dzięki hartowi ducha pokonujemy. 

Tak, zdecydowanie uwielbiam i polecam…

Wyd. MARGINESY

Hotel Portofino – J.P. O’Connell

J.P. O’Connell – to pisarz i dziennikarz brytyjski, mieszka w Londynie. „Hotel Portofino” jest jego pierwsza książką wydana w Polsce. Na jej podstawie zrealizowany został także serial o tym samym tytule.

okładkowo
Prowadzenie hotelu jest tak łatwe jak jego goście. Przekonuje się o tym Bella Ainsworth, właścicielka działającego od kilku tygodni ekskluzywnego hotelu Portofino, zlokalizowanego na włoskiej riwierze. W jednym czasie zjeżdżają do niego nietuzinkowe postacie: Julia, dawna miłość męża Belli, wraz ze swoją córką Rose, którą rodzina Ainsworthów pragnie wydać za syna Belli – pokiereszowanego emocjonalnie weterana pierwszej wojny światowej; marszand Jack Turner z ciemnoskórą tancerką, która rozpala wyobraźnię gości i mieszkańców miasteczka; wiecznie niezadowolona lady Latchmere, skrywająca bolesną historię; były student medycyny z Indii, który podczas wojny opiekował się rannym synem Belli; uznany tenisista z żoną; oraz hrabia Albani z synem, jedyni Włosi w tym towarzystwie. Bella robi wszystko, aby jej goście miło spędzili czas – od tego zależy powodzenie jej przedsięwzięcia. Na drodze staje jej jednak skorumpowany lokalny polityk, zwolennik Mussoliniego, grożąc zamknięciem hotelu, a napięcie sięga zenitu, gdy znika cenny obraz Rubensa należący do męża Belli i wszystkie osoby przebywające w hotelu zostają zamknięte na czas śledztwa. Każda z nich ma swój sekret, którego musi strzec.

„Hotel Portofino” stanowi bez wątpienia niezły mix Downtown Abbey i klimatycznych powieści Agathy Christie, z większym naciskiem na to pierwsze. Dodatkowo znajdziemy tu afery, problemy, dramaty itp…czyli różnego rodzaju zawirowania – jak to w życiu. 

Jednak co by się nie działo, to sceneria w której dzieje się akcja powieści wciąga swoją malowniczością, dodatkowo czas w którym się wszystko dzieje przypada na burzliwe w Europie międzywojnie.  

„Hotel Portofino” – to z pewnością książka wakacyjna, ale nie tylko, jest idealna na zwolnienie tempa i niespieszną lekturę. Umówmy się, nie da się czytać książki o Włoszech niepopadając jednocześnie  w „leniwszy” nastrój. No i na pewno wielu z nas chciałby choć przez chwilę doświadczyć takiego blichtru… póki co, to pozostają nam choć karty powieści.

Wyd. Marginesy.

1. Roślinne kuchnie świata – Dorota Jaworska (wyd. Marginesy) 2. Sennik praktyczny – Elwira Sowińska (wyd. RM)

  1. „Roślinne kuchnie świata” – Dorota Jaworska

Coś dla ciała i coś dla ducha (obie sfery muszą być w równowadze, to wiadomo nie od dziś i może dlatego zdecydowałam się na taki nietypowy wpis – podwójną recenzję. 
Pierwsza z książek to przepięknie ilustrowana „smakowitymi” zdjęciami książka o przepisach na roślinne dania z całego świata. Co prawda jestem „wszystkożerna” ale z wiekiem coraz bardziej skłaniam się ku lżejszej i bezmięsnej kuchni. 

W tej pozycji znajdziemy przepisy na dania roślinne, od dawien dawna obecne w kulturach i tradycji na różnych kontynentach, począwszy od dań współczesnych (fastfoodów) i nie tylko, aż po dania należące od wieków do kulinarnego mainstreamu. 
Autorka przemierzyła cały świat, by zmierzyć się z wyzwaniem pozyskania przepisów do tej książki.  Oprócz samych dań podkreśla ogromna różnorodność kultur. Nie ejst to zwykła książka  z przepisami, to idealna lektura dla tych, którzy oprócz zwiedzania zabytków delektują się też smakami z podróży. Brzmi smakowicie, prawda?

Wyd. MARGINESY

2. „Sennik praktyczny” – Elwira Sowińska

Mimo tego, że dziś już nikt (podobno) nie wierzy w sny – dawniej mawiało się „Sen mara, Bóg wiara”, w epoce zaawansowanych technologii tzw. język snów wciąż jest obecny w naszej kulturze. Sny to nie tylko „ciekawostki” czy z pozoru nieznaczące nocne „defragmentacje” mózgu. Sny to doskonałe narzędzie do samopoznania i rozwoju, do próby wytłumaczenia niewytłumaczalnego czasami straszne, czasami zabawne i niezrozumiałe. tego co nas otacza na co dzień. Od starożytności stanowiły wskazówki, jak żyć, wielu parało się tłumaczeniem snów i wróżbiarstwem, wielu czerpało ze snów inspirację, ostrzeżenie jak i pociechę w trudnych chwilach. 

Warto pochylić się nad snami (zwłaszcza własnymi), czerpać z obserwacji ale i wspomagać się książką choćby taką jak „Sennik praktyczny”, to wtedy (tak myślę)  zawsze trochę łatwiej żyć.  

Wydawnictwo RM

Błyski w mroku – Stacy Willingham

Stacy Willingham – zanim zadebiutowała literacko, pracowała jako copywriter dla różnych agencji marketingowych. Ukończyła dziennikarstwo w Georgii i magisterskie studia z literatury w Savannah. Obecnie mieszka w Charleston wraz z mężem Brittem i psem Mako. „Błyski w mroku” to jej debiutancka powieść, która zachwyciła czytelników i krytyków na całym świecie.

okładkowo
Gdy Chloe Davis miała dwanaście lat, w jej rodzinnym miasteczku na amerykańskim Głębokim Południu zaczęły znikać nastoletnie dziewczęta. Nim parne luizjańskie lato dobiegło końca, ojciec Chloe został zatrzymany w związku z zaginięciami, a cała ich dotąd szczęśliwa rodzina dosłownie rozpadła się na drobne kawałki.
Teraz, 20 lat później, Chloe pracuje jako psychoterapeutka i jest już prawie gotowa uznać, że jej życie wróciło na właściwe tory. Ale wystarczy jeden telefon od dziennikarza, który zadaje niewygodne pytania o przeszłość, aby koszmar ożył na nowo. Zbliża się 20 rocznica zaginięć, a Chloe będzie musiała zweryfikować, co wówczas było prawdą, a co jedynie wytworem dziecięcej wyobraźni. I jakie kształty tak naprawdę kryły się w mroku otaczającym jej rodzinny dom…

Nie ma to jak porządny (mega) klaustrofobiczny, bardzo mroczny i  jeszcze bardziej przytłaczający thriller. Na taki klimat powieści składają się choćby interesująca fabuła oraz momentami pełen przenośni i metafor wewnętrzny język bohaterki. Całość napisana niezwykle płynnie (wszystko dopracowane i przemyślane fabularnie), nie ma tzw. „wydumań”.
Jest za to mocno mocno o rodzinie o winie i karze, ale też o odkupieniu. 
„Błyski w mroku” Stacy Willingham od pierwszych akapitów wciąga w  zaściankową (moją ulubioną) atmosferę amerykańskiego Południa, to z pewnością rasowy thriller.
Jest też bardzo poruszająco, bardzo mocno emocjonalnie, nic tu nie jest czarno-białe. Ta książka nie pozostawia obojętnym. moc refleksji po zakończeniu lektury gwarantowana.

P.S. A ja już sięgam po kolejną książkę autorki.

Wyd. AGORA

Popłynę przed siebie jak rzeka – Shelley Read

Shelley Read – pochodzi z Kolorado w piątym pokoleniu. Mieszka w Elk Mountains i najlepiej czuje się na wysokim szczycie. Niemal trzydzieści lat była starszą wykładowczynią na Uniwersytecie Western Colorado, gdzie uczyła pisania, literaturoznawstwa. Ukończyła także studia pisarskie i literaturoznawcze na Uniwersytecie Denver oraz podyplomowe studium twórczego pisania na filadelfijskim Uniwersytecie Temple. Współpracuje z czasopismami „Crested Butte Magazine” i „Gunnison Valley Journal”.
„Popłynę przed siebie jak rzeka” to jej debiut powieściowy, przetłumaczony na ponad trzydzieści języków, sprzedano również prawa do jej ekranizacji.

okładkowo
Siedemnastoletnia Victoria Nash prowadzi gospodarstwo na rodzinnej farmie brzoskwiń w Kolorado i jest jedyną kobietą w rodzinie. Wilson Moon to młody włóczęga z tajemniczą przeszłością, wysiedlony z plemiennej ziemi i zdeterminowany, by żyć po swojemu.
Ich przypadkowe spotkanie w chłodny jesienny dzień 1948 roku odwraca bieg ich życia. Victoria ucieka w okoliczne góry, gdzie walczy o przetrwanie, nie wiedząc, co przyniesie jej przyszłość. Wraz ze zmianą pór roku zauważa zmiany także w sobie, odnajdując w pięknym, ale surowym krajobrazie siłę, aby żyć dalej i odbudować wszystko, co utraciła, nawet gdy rzeka Gunnison zatapia jej farmę i ukochany sad brzoskwiniowy.

Książki o dojrzewaniu nigdy nie są łatwe ani w pisaniu ani w odbiorze (jak samo dojrzewanie zresztą). Znajdziemy tu poruszonych wiele różnorodnych  tematów, będzie o odejściach i powrotach, o stracie i przebaczeniu (także tym sobie) no i o miłości (także matczynej). Powieść została napisana pięknym językiem, choć dość surowym momentami, to jednocześnie niezwykle ujmującym w odbiorze. 
 „Popłynę… ” jest przepiękna w swej prostocie i surowości. Niezwykle dopracowana nie tylko językowo ale i w fabularnych szczegółach. Po prostu chwyta za serce.

Nie jest to lektura do szybkiego czytania, raczej do rozsmakowania się w niej, tak jak w złocistych i dojrzałych brzoskwiniach. 

Wyd. Marginesy

Chłopki. Opowieść o naszych babkach – Joanna Kuciel-Frydryszak

Joanna Kuciel-Frydryszak jest absolwentką polonistyki we Wrocławiu, dziennikarką. Napisała szereg biografii m.in. Kazimiery Iłłakowiczówny „Iłła” – nominowanej do Nagrody im. Józefa Łukaszewicza, a także bestsellerowej, pierwszej w Polsce książki o polskich służących pt. „Służące do wszystkiego”, Jej najnowsza książka nosi tytuł „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. 

okładkowo
Autorka Służących do wszystkiego wraca do tematu wiejskich kobiet, ale tym razem to opowieść zza drugiej strony drzwi chłopskiej chałupy. Podczas, gdy Maryśki i Kaśki wyruszają do miast, by usługiwać w pańskich domach, na wsiach zostają ich siostry i matki: harujące od świtu do nocy gospodynie, folwarczne wyrobnice, mamki, dziewki pracujące w bogatszych gospodarstwach. Marzące o własnym łóżku, butach, szkole i o zostaniu panią. Modlące się o posag, byle „nie wyjść za dziada” i nie zostać wydane za morgi. Dzielące na czworo zapałki, by wyżywić rodzinę. Często analfabetki, bo „babom szkoły nie potrzeba”.

Mając pochodzenie robotniczo-chłopskie (bardziej nawet chłopskie niż robotnicze) nie mogłam przejść obok tej pozycji obojętnie. Dziś w dobie wszelakich udogodnień, ulepszeń itd. często zapominamy jak kiedyś bywało ciężko, zwłaszcza na wsiach, co to był znój od świtu do nocy, jak to było na przednówku… 
Książka „Chłopki” jest tym bardziej istotna, ważna, ponieważ obala między innymi wiele z mitów dotyczących chłopstwa (zwłaszcza dawnej wsi).
Nie raz czytając zrobimy wielkie oczy na to jak ciężko było przetrwać głód, choroby i dożyć jako takiej starości, będąc jednocześnie uwikłanym w ówczesną obyczajowość, czy plątaninę przesądów. 
A walkę, jakże cichą i nie na pokaz prowadziły właśnie kobiety – chłopki, lektura jest swoisty hołdem im oddanym. To pewne.

Myślę, też, że aby poznać  i zrozumieć dzisiejsze matki, babki czy prababki trzeba cofnąć się w tamte czasy, choćby za sprawą tej książki. Polecam.

Wyd. Marginesy