Grégoire Delacourt ukończył tę samą uczelnię co prezydent Francji. Został publicystą, w 2004 r. Założył wraz z żoną własną agencję reklamową Quelle Belle Journée („Co za piękny dzień”). W wieku pięćdziesięciu lat opublikował swoją pierwszą powieść
okładkowo
Jocelyne Guerbette, właścicielka pasmanterii w mieście Arras, wypełnia na chybił trafił los na loterii. I nagle pieniądze spadają – jak manna z nieba. I Jocelyne zaczyna sporządzać listy. Listę swoich potrzeb. Listę swoich zachcianek. Listę swoich szaleństw. Ale każda wygrana ma swoją cenę. Rząd przypadkowych cyfr przypomina, że równowaga w życiu jest czymś niezwykle delikatnym. Piękna historia zwykłej kobiety.
Powieść fascynuje i zachwyca od samego początku, to unikatowa proza, choć niewielkich (stronicowo) rozmiarów. Taka idealna na jeden lub dwa wieczory. Historia w niej opowiedziana zmusza do myślenia i przewartościowania pewnych postaw.
„Lista moich zachcianek” mocno zmusza do myślenia i każe docenić wartości, których nie kupimy za żadną walutę, a które wydają się czasami tak powszednie, że aż niezauważalne lub wręcz pomijane.
Gdybym miała opisać książkę jednym, jedynym słowem, byłoby to po prostu: MĄDRA.
Napisana z ogromnym ciepłem i poczuciem humoru.