Zło czai się w Kansas – Victoria Helen Stone

Victoria Helen Stone – Amerykanka z urodzenia. Swoją pierwszą ksiązkę napisała już po studiach. Wraz z rodziną mieszka w jednym z miasteczek w Górach Skalistych, gdzie z radością oddaje się wędrówkom pieszym i pisaniu. Na naszym rynku pojawił się jej najnowszy tytuł: „Zło czai się w Kansas”

okładkowo
Porzucona przez zbiegłego męża, Lily Brown próbuje odbudować swoje życie na obrzeżach miasteczka w Kansas. Ciąży jednak na niej piętno żony oszusta. Trzyma się więc na uboczu, cały swój czas poświęcając zarządzaniu magazynem z kontenerami do wynajęcia i wychowywaniu syna, Everetta. Ciekawskiego dwunastolatka intrygują rzeczy przechowywane przez klientów matki. Gdy pewnego dnia włamuje się do jednego z kontenerów, znajduje materiały dotyczące nierozwiązanych spraw zaginięć kilku dziewczyn. Dla chłopaka to odkrycie jest jak zaproszenie do zabawy w detektywa. Zabawy, która może okazać się śmiertelnie niebezpieczna. Nie tylko Everett ma swoje tajemnice. Mają je także Lily i osoby, które niespodziewanie pojawiają się w jej otoczeniu. Marzenie o spokojnym życiu zaczyna się oddalać. Coraz trudniej jej ocenić, komu ufać lub czyje sekrety stanowią najbardziej przerażające zagrożenie.

Ach, te wszystkie małe miasteczka z ich „zaduchem”, tajemnicami i wszechobecną nuudą…, które dopiero gdy dochodzi do tragedii, ożywają… pogłoskami, plotkami oraz domysłami. Tak jest i tutaj, w najnowszej książce Victorii Helen Stone. Jest to całkiem dobry thriller (z tych psychologicznych) taki z nieśpieszną akcją, która mimo że wolno się rozwija, to mocno zaciekawia.
Fabuła, jak i bohaterowie na dobrym poziomie (konstrukcyjnym) wiarygodni, i tacy po ludzku czasem nielogiczni. Jednak z czasem, wszystkie klocki wskakują nam na właściwe miejsca. Całość czyta się lekko.
Z zakończenie w myśl zasady „koniec wieńczy dzieło”, zadowala. 
Czekam na następne powieści tej autorki.

Wyd. Czwarta Strona

Popłynę przed siebie jak rzeka – Shelley Read

Shelley Read – pochodzi z Kolorado w piątym pokoleniu. Mieszka w Elk Mountains i najlepiej czuje się na wysokim szczycie. Niemal trzydzieści lat była starszą wykładowczynią na Uniwersytecie Western Colorado, gdzie uczyła pisania, literaturoznawstwa. Ukończyła także studia pisarskie i literaturoznawcze na Uniwersytecie Denver oraz podyplomowe studium twórczego pisania na filadelfijskim Uniwersytecie Temple. Współpracuje z czasopismami „Crested Butte Magazine” i „Gunnison Valley Journal”.
„Popłynę przed siebie jak rzeka” to jej debiut powieściowy, przetłumaczony na ponad trzydzieści języków, sprzedano również prawa do jej ekranizacji.

okładkowo
Siedemnastoletnia Victoria Nash prowadzi gospodarstwo na rodzinnej farmie brzoskwiń w Kolorado i jest jedyną kobietą w rodzinie. Wilson Moon to młody włóczęga z tajemniczą przeszłością, wysiedlony z plemiennej ziemi i zdeterminowany, by żyć po swojemu.
Ich przypadkowe spotkanie w chłodny jesienny dzień 1948 roku odwraca bieg ich życia. Victoria ucieka w okoliczne góry, gdzie walczy o przetrwanie, nie wiedząc, co przyniesie jej przyszłość. Wraz ze zmianą pór roku zauważa zmiany także w sobie, odnajdując w pięknym, ale surowym krajobrazie siłę, aby żyć dalej i odbudować wszystko, co utraciła, nawet gdy rzeka Gunnison zatapia jej farmę i ukochany sad brzoskwiniowy.

Książki o dojrzewaniu nigdy nie są łatwe ani w pisaniu ani w odbiorze (jak samo dojrzewanie zresztą). Znajdziemy tu poruszonych wiele różnorodnych  tematów, będzie o odejściach i powrotach, o stracie i przebaczeniu (także tym sobie) no i o miłości (także matczynej). Powieść została napisana pięknym językiem, choć dość surowym momentami, to jednocześnie niezwykle ujmującym w odbiorze. 
 „Popłynę… ” jest przepiękna w swej prostocie i surowości. Niezwykle dopracowana nie tylko językowo ale i w fabularnych szczegółach. Po prostu chwyta za serce.

Nie jest to lektura do szybkiego czytania, raczej do rozsmakowania się w niej, tak jak w złocistych i dojrzałych brzoskwiniach. 

Wyd. Marginesy

Wiosenne wody – Ernest Hemingway

Ernest Hemingway pisarz, dziennikarz, sportowiec, myśliwy. Urodził się w Chicago, jako drugie z szóstki dzieci. Walczył na Włoskim froncie, gdzie został ciężko ranny, te doświadczenia posłużyły za inspirację dla jego powieści „Pożegnanie z bronią”. W 1922 był reporterem w czasie wojny grecko-tureckiej. Osiadł w Paryżu i poświęcił się pisaniu. „Jego styl był zwięzły, pozbawiony ozdobników, rzadko korzystający ze zdań złożonych. To ekonomiczne wykorzystanie języka wywarło silny wpływ na literaturę XX wieku.” Uwielbiał polowania i walki byków, kochał koty, dla których specjalnie podobno kupił krowę. W 1954 literacką Nagrodę Nobla. W 1961 roku popełnił samobójstwo.

okładkowo
Pełna humoru satyra jednego z największych amerykańskich pisarzy XX wieku. Północne Michigan. Dwóch pracowników fabryki pomp – weteran pierwszej wojny światowej Yogi Johnson i pisarz Scripps O’Neill – szuka idealnej kobiety, choć każdy na swój sposób. O’Neill wyrusza z rodzinnego miasta i trafia do Petoskey. W tamtejszej jadłodajni zaprzyjaźnia się z kelnerką Dianą i natychmiast prosi ją o rękę. Diana próbuje zaimponować ukochanemu, czytając książki z list „New York Timesa„ i modne czasopisma, ale uczucia O’Neilla są płoche i daje się on oczarować innej kelnerce, Mandy, która jak z rękawa sypie literackimi (prawdopodobnie zmyślonymi) anegdotami. Z kolei Yogi Johnson cierpi, ponieważ po powrocie z frontu w ogóle nie pożąda kobiety. Czy w końcu spotka taką, która wyleczy go z impotencji?

Przyznam się, ze od czasów szkoły i lektur nie czytałam nic Hemingwaya, wiem wstydzić się trzeba. Tym bardziej zaskoczyła mnie nie sam tytuł, ale rodzaj – satyra, którą popełnił. Wydawało mi się że nie pisał takich „rzeczy”. A tu proszę autor nie tylko pisze swoim plastycznym i wnikliwym  „obserwacyjnym” językiem, ale też dostrzega bardzo celnie „portretuje” wiele spraw oraz zawiłości ludzkiego żywota.
Ironiczne spostrzeżenia są niezwykle trafne i po prostu zabawne.

Podobnie miałam z czytaniem Książek W. Goldinga, tak poważnego a jednak mającego w swoim dorobku również satyrę np. „Papierowi ludzie”

Myślę, że warto „odkurzyć” sobie książki Ernesta Hemingwaya (choćby te nieczytane) zwłaszcza jeśli są opatrzone tak rzetelnym posłowiem, jak to Adama Pluszki. 


Wyd. Marginesy